Jeśli nie zamienisz swojego życia w opowieść, staniesz się tylko fragmentem cudzej historii

Sposób na smoka
Opowiadania > Sposób na smoka

Mała, bezbronna elfka" - Varena przypomniała sobie drwiny towarzyszy podczas ostatniego pobytu w karczmie - No to zobaczycie - powiedziała cicho i zanurkowała w boczną alejkę. Jej śladem poszli: wysoki elf o potarganych włosach, drugi, trochę niższy, osobnik, odziany w pełną zbroje i sporych rozmiarów mantikora,. Teraz podążali ciasną uliczką, prowadzącą wprost do ruin Osgiliath. Varena zwalczała nudności wzbierające od smrodu spalenizny, rozkładających się śmieci, niemożliwych do zidentyfikowania martwych zwierząt i czegoś, co wyglądało jak przysypana stosem liści postać. Elf zatrzymał się, dostrzegając ciało i przez chwile mu się przyglądał.

-Ciekawe co mu się stało? - szepnął, po czym, wzruszając ramionami ruszył dalej. W końcu doskoczyli do tylnej ściany zniszczonego budynku z czarnych, popalonych bali, sprawiających wrażenie jakby miały się zaraz rozsypać. Nad ruinami unosiła się gęsta chmura dymu, która zasłaniała księżyc i gwiazdy. Było zupełnie ciemno

-Jest - szepnęła do przyjaciela, widząc w mroku kontury ogromnej, poruszającej się góry. W jej głosie dało się wyczuć nutę podniecenia i.. strachu.

-Jest - zawtórował Derilion, kiedy jemu także udało się dotrzeć do celu. Broihm pozostał z mantikorą z tyłu. Góra niespokojnie poruszyła się, jakby wyczuwając czyjąś obecność.

-To co, próbujemy? - zapytał, choć na twarzy elfki widział już odpowiedź

- Zaczekaj - szepnęła, kiedy po drugiej stronie zgliszczy cos się poruszyło - widzisz? - wskazała palcem, niepewna czy jej towarzysz także zauważył cztery niewysokie postacie, zmierzające w stronę smoka.

- Hobbici??

- Nie.. Jakieś ludzkie podro.. - nie dokończyła widząc czterech chłopców wyposażonych jedynie w krótkie miecze

- Na co oni liczą??

- Chyba na to, co my - zaśmiał się, ale widząc niewzruszoną minę towarzyszki zaraz przestał - A może ich uratujemy? Nawet, jeśli nie uda się ze smokiem, to i tak będziemy bohaterami - wyszczerzył się i spojrzał w kierunku czterech śmiałków.

- Chyba nie ma takiej potrzeby.. Smok poruszył się. Trzech podrostków zaczęło uciekać. Ten, który został, stanął jak słup, wpatrując się w potężne nozdrza bestii, z których wydobywał się zapach siarki. Po lewej nogawce chłopaka zaczęła spływać ciecz, która po zetknięciu z zimnym marmurem znajdującym się pod jego stopami jęła parować. Elf znów zachichotał. Chłopcy zauważyli brak kompana.. Wrócili więc i zabrali go stamtąd. Varena miała nieodparte wrażenie, że smok się uśmiechnął.

- Teraz nasza kolej. Tylko nie popuść - uśmiechnęła się, widząc skręcającego się ze śmiechu Deriliona. Kiedy elfowi udało się spoważnieć, upewnił się że ma wszystko, czego potrzebują. - Broihm, Zurot, jesteście gotowi?? - Elf skinął głową, a mantikora wydala z siebie cichy pomruk - Dobrze, zacznijmy więc - Varena wyciągnęła z torby dwa pęta zwiniętych w kule lin. Nie były to jednak zwykle liny. Umagicznił je Animus. Mag wiedział, że aby obezwładnić smoka nie wystarczy zwykła magia. Wiedział również, że tak potężne zło może zniszczyć tylko równie potężna siła - miłość. Do zaklinania liny użył więc swojej obrączki zaręczynowej, róży i pierścienia, który Varena otrzymała od Deriliona oraz jego mithrilowego sygnetu - prezentu od ukochanej. W sposób znany tylko jemu, lina nabrała magicznych właściwości: była silniejsza niż zwykłe liny oraz parzyła smoczą skórę. Co więcej: im smok był wścieklejszy, tym większe rany mu zadawała - lina odbijała niejako jego gniew.

- Miejmy nadzieje, że zaklęcia Animusa zadziałają, szkoda, że nie mógł nam towarzyszyć - popatrzyła po towarzyszach i wręczyła linę Broihmowi. Koniec drugiej liny wsadziła Zurot do pyska.

- Leć Zurot! Mantikora rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze, kierując się w stronę smoka. Zaraz za nią poleciała strzała, do której przytwierdzona była lina. Kiedy Zurot i strzała przeleciały ponad grzbietem smoka, Varena pobiegła w stronę ogromnej głowy, wyczarowując po drodze kule ognia. Nie użyła jej jednak, dopóki smok nie zwracał uwagi na Deriliona, który już trzymał końce dwóch lin. Cale zajście zauważyło czterech chłopców, którzy zaczęli nawoływać o pomoc. W ciągu kolejnych minut, wokół walczących zebrał się niewielki tłum, stojąc w bezpiecznej - według nich odległości. Byli to wieśniacy zmuszeni opuścić okoliczne domostwa, z powodu pojawienia się smoka.

- Cztery do jednego na smoka. Zbieram zakłady, jeśli uważacie, że smok wygra - krzyknął żartobliwie ktoś z tylu i w jednej chwili rozpętało się tam szaleństwo. Tłum zaczął obstawiać smoka. Derilion prześlizgnął się pod brzuszyskiem bestii, aby podać liny mantikorze, która już wylądowała. Smok zauważył elfa, gdy ten przebiegał znów na drugą stronę. Widząc to, Varena wystrzeliła w jego stronę ognistą kulę. Smok odpowiedział ogniem. Elfka zatoczyła się, gdy fala gorąca nagle w nią uderzyła. Podniosła ręce, starając się zasłonić twarz. Na suchej ziemi wokoło niej pojawił się mały krąg i ogień już jej nie dosięgał. Dostrzegła w tłumie znajomą, skupioną twarz. To Animus, z zamkniętymi oczami i wyciągniętymi dłońmi czekał, aż smok skończy podpalać pobliskie zgliszcza. Varena słyszała wokół siebie krzyki, ludzie odskakiwali i padali. Niektórzy skręcali się w agonii a ich ubranie płonęło. Drewniana bela, podpierająca jeden ze zniszczonych budynków, znajdujących się za Vareną, stanęła w płomieniach. Ta krótka chwila, pozwoliła Zurot opleść liną skrzydła smoka. Zaklęcie, które przygotował Animus w końcu zaczęło działać. Lina krępująca smoka oślepiła wszystkich żółtym światłem. Blask stawał się powoli czerwony, a w powietrzu zaczął unosić się smród palonego ciała. Smok ryknął, odrzucając tłum do tyłu. Zaczął się miotać, równając przy tym z ziemią ruiny wspaniałej niegdyś fontanny. Po okolicy rozległ się przerażający skowyt. Zdumienie powoli narastało wśród wciąż sparaliżowanego strachem tłumu.. Nikt nie zwrócił uwagi, że drewniana bela tuż koło nich trzeszczał, a ogień wspinał się po ścianie.

"Wspaniały", pomyślała Varena patrząc na oświetlonego płomieniami wiekowego stwora. Liny, które paliły gada, pod presją jego siły, zaczęły pękać. Widząc to, Derilion jął się wspinać na grzbiet bestii, z claymore'em na plecach. Broihm kolejny raz wymierzył w ślepie smoka. Chybił. Podjął jeszcze jedna próbę. Strzała świsnęła nad zburzoną fontanna i wbiła się w lewe oko bestii. Ziemia zadrżała, a głazy spadające ze starych domostw zagłuszyły ryk. Derilion, który właśnie przymierzał się do zadania ciosu, zsunął się i wylądował tuz przy ogromnym pazurze. Varena, niewiele czekając, zebrała siły, aby posłać w stronę smoka deszcz kamiennych pocisków. Te jednak odbiły się od jego twardej łuski i z łoskotem spadły na ziemie. Widząc, iż magia, którą obecnie włada, nic nie wskóra, chwyciła miecz Deriliona i gwizdnęła. Zurot w jednej chwili zjawiła się przy boku swojej pani. Elfka złapała za grzywę chowańca, mając nadzieje, że przy gwałtowniejszych unikach nie spadnie z jego grzbietu. Animus wzniósł rękę wskazując niebo. Pojawiła się tam ciemna, wirująca chmura, która szumiąc i brzęcząc runęła w dół. Szerszenie, duże jak kciuk dorosłego mężczyzny, zaroiły się nad głową olbrzyma, żądląc z taką zaciętością, ze krew zalała paszcze przeciwnika. Smok znów zionął ogniem. Część szerszeni została spopielona. Elfka wykorzystała ten moment i skierowała w stronę latających jeszcze owadów stróżkę światła. Ich ciała zajęły się płomieniami, które spłoszyły smoka. Teraz, znajdując się nad wybranym punktem, była w stanie zadać ostateczny cios. Popatrzyła znacząco na Animusa. Mag, wykonał kilka tajemniczych ruchów i celnie trafił zaklęciem w miecz Deriliona. Broń zapulsowała, rozbłysła niebieskim światłem i spadła pionowo w dół, przebijając smoka. W oku gada pojawiło się zdziwienie zmieszane ze strachem. Padł na ziemię, wznosząc przy tym tumany kurzu. Próbując się podnieść, uniósł skrzydła, strącając mantikorę, która, tracąc równowagę z łoskotem spadła na ziemię, miażdżąc przy tym nogę swojej pani. Derilion, wyrwał miecz jakiemuś gapiowi i w przypływie wściekłości wycelował nim w gardło smoka. Ostrze wbiło się, ale nie na tyle głęboko, aby zrobić krzywdę zwierzęciu. Smok dogorywał. Animus wyciągnął spod szat potężny miecz dwuręczny, który cały czas musiał wisieć przy jego boku.

-To właśnie jest ta chwila przyjacielu - krzyknął, rzucając broń Derilionowi. Ten chwycił ją zwinnie i szybkim ciosem wbił go głęboko w krtań gada. Bestia wybałuszyła oczy i opadła w bezdechu. Animus, dysząc ze zmęczenia podbiegł do leżącej nieruchomo Vareny. Z jego rąk wypłynęła smuga pomarańczowego świata, które oplotło jej ciało pulsującym ciepłem.

-Już po wszystkim - powiedział spokojnie. Do Vareny powoli zaczynała wracać świadomość. Ogarnęła wzrokiem palące się ruiny, garstkę ludzi, którzy pomagali rannym, leżącą u jej stóp mantikorę, maga, który spoglądał na nią poczciwymi i łagodnymi oczami, dwóch elfów zmierzających w jej stronę i - w końcu - niegdyś groźnego i siejącego spustoszenie smoka.

- Udało się?? - zapytała z niedowierzaniem. Jej towarzysze uśmiechnęli się.

- A Zurot??

- Żyje. Nic jej nie będzie. Spojrzała na smoka. Leżał spokojnie w kałuży krwi, a z jego gardła i lewego oka sączyła się czerwona posoka. Elfka posmutniała. Poczuła ogromny żal, ze nie udało im się wymyślić innego sposobu na pozbycie się go z krainy. Sposobu, przy którym nikt by nie zginął. Grupa obserwatorów nie posiadała się z radości - w końcu mogli wrócić do swoich domów. Wszystko mogło wrócić do normy.

- No to idziemy - wstała i kuśtykając skierowała się na południe, do domu. W jej ślad poszło trzech elfów i kulejąca manticora. Grupka świętujących rozstąpiła się, aby zrobić im przejście. Szeptali miedzy sobą - Animus, potężny mag. A ten?? Derilon? Tak, tak przecież nazwala go elfka - Varena. A ten z tylu? Broihm - powiedział chłopak z mokrą nogawką - i Zurot - wskazał na mantikorę. Wiatr podchwycił imiona bohaterów i poniósł je do stolicy. Księżyc i gwiazdy znów pojawiły się na niebie.

- To co, teraz Balrog? - Elf z łukiem wyszczerzył się i poklepał wojownika po ramieniu. Wszyscy się roześmiali i w dobrym humorze wrócili do Minas Tirith.